II. TEKSTY
�R�D�OWE – WYPISY Z DZIENNIKA B�. EDMUNDA
WRA�LIWO��
SERCA I DZIE�A MI�OSIERDZIA
Czwartek,
12 pa�dziernika 1854 r. – Pogoda naj�liczniejsza przez ca�y
dzie�. By�em
w ko�ciele i um�wi�em si� z ks. H�bnerem i ks. Preibiszem, (...)
aby razem p�j�� do Ochronki w Podrzeczu. (...) Mi�e w drodze ku
Podrzeczu mia�em zdarzenie. Spotkali�my babk� star� id�c� po ja�mu�nie.
Prosz�c o wspomo�enie, narzeka�a co� o zgubionym chlebie, ale tego
dobrze nie zrozumia�em i zaj�ty rozmow� z ksi�mi nie da�em jej
ja�mu�ny, bo mia�em tylko kilka srebrnik�w przy sobie. Srebrnik
zdawa� mi si� datkiem za du�ym, wi�c opu�ci�em sposobno�� wsparcia
staruszki. B�g przecie� pozwoli� mi powetowa� przewinienie.
O kilkaset krok�w odszed�szy, spostrzegam na drodze kawa� chleba
le��cy. Podnios�em, pobieg�em za babk� i opr�cz chleba znalezionego,
da�em jej srebrnika, kt�regom przed chwil� da� �a�owa�. Rado��
babki i jej g�o�ne b�ogos�awie�stwo ile� by�y wi�cej warte,
ni�li ten srebrnik i pos�uga!
Poniedzia�ek,
13 listopada 1854 r. – Wicher i zamie� �nie�na ogromna przez
dzie� ca�y. (...) Rano zes�a� mi Pan B�g ubogiego podr�nego
ch�opaczka, wida� bardzo nieszcz�liwego. Da�em mu spodnie, kamizelk�
i z�p. 1, a od Teofila koszul�, bo jego dola tu�ania si� w�r�d
takiej zamieci do �ywego mnie przej�a.
Czwartek,
12 maja 1853 - Zap�aci�em tak�e 1 Talar�w i 5 srg. za bilety
pocztowe dla dw�ch panien ubogich, kt�re tu na kuracj� z Szalejewa
przyby�y, a teraz, o szczup�ych bardzo funduszach, nie wiedzia�y,
jak si� dosta� potrafi� do Poznania. Ubodzy, nie �miej�cy wyci�ga�
r�k� po ja�mu�n�, szczeg�ln� budz� we mnie lito��.
Sobota,
23 grudnia 1854 - Pia�em w dzienniku. Wtem powiadaj� mi najbardziej
po��dan� przy dzisiejszym dniu wiadomo��, �e przysz�a jaka�
n�dzna niezmiernie kobieta, dopraszaj�ca si� o przyj�cie jej dzieci�cia
do sierot. – Dzi� Wigilia, dzi� pami�tka, jak uboga Rodzina Przenaj�wi�tsza
szuka�a gospody. Jakie� to dziwnie mi�e dla serca zdarzenie – pomy�la�em
sobie – �e dzi� w�a�nie uboga wdowa przynosi nam sierotk� do
��obka! (...) Teofil po��dan� przywi�z� mi z Rawicza wiadomo��,
�e powiat wyznaczy� na ubogich przesz�o 1000 talar�w
i chce, aby kuchni� dla ubogich na Gosty� i okolic� urz�dzi� w
Domu Mi�osierdzia. Dzi�ki Bogu!
�roda,
13 kwietnia 1853 - By�a u mnie Katarzyna, starsza z Ochronki Podrzeckiej.
(...) Przynios�a mi nie pocieszaj�c� wiadomo��, �e dzisiejszej
nocy ukradziono nam konia kwestarskiego u Dobka. (...) Ile razy nas
Pan B�g jak� szkod� nawiedzi, przypominam sobie naj�ci�lej, czy�my
w czymkolwiek przeciwko mi�osierdziu nie wykroczyli, czy�my nie odm�wili
przyj�cia jakiej sieroty lub chorego? Ale dzi�ki Bogu, nic takiego
przypomnie� sobie nie mog�.
Sobota,
16 kwietnia 1853 r. - �nieg niespodziany spad� w nocy (...). Ptaszki
strwo�one cisn�y si� do mego okna, �wierka�y i dziobkami puka�y
w szyby, jakby si� dopominaj�c po�ywienia, kt�re im na murze za
oknem codziennie przez czas zimy tegorocznej posypywa�em z okruszyn
bu�ek, a od Wielkiejnocy z babek i plack�w. By�a to pr�bka udzielania
ja�mu�ny dla ptaszk�w, kt�r� chcia�em p�niej zaprowadzi� w
Ochronie dla niewinnej, a mi�osiernej zabawy dzieci.
21 wrze�nia
1858 – Z listu z ochronki w Turwi – Dzieci jak przedtem,
tek i teraz w czwartek chlebem si�
dziel�, a w pi�tek chleb na ubogich sk�adaj�. Ubogiego
�adnego nie opuszczamy. Dotychczas dawa�y�my zawsze obiad dwojgu
dzieciom, a teraz dawa� b�dziemy i trzeciemu.
Poniedzia�ek,
20 listopada 1854 – Dowiedzia�em si�, �e w przysz�y poniedzia�ek
i wtorek, kiedy owa zamie� �nie�na by�a, umarz�o dw�ch fornali
z Pudliszek, wioz�cych drzewo
z Chocieszewic, oraz jaka� kobieta pomi�dzy Pudliszkami i Krobi�,
i jeszcze jaka� dziewczyna pomi�dzy �ytowieckiem a Aleksandrowem.
M�j Bo�e! Jak�e ci biedacy cz�sto
z n�dzy marniej�, a my my�limy o fetach, imieninach, polowaniach,
tylko nie o biednych bli�nich.
9 kwietnia
1853 - Podzieli�em si� z robotnikiem moim obiadem, przy kt�rym
mnie zasta�, bo nie pojmuj�, jak mo�na w go�cinno�ci robi� wy��czenia.
Je�eli jednych spraszamy na obiady, to tych, kt�rych B�g nadarzy,
przede wszystkim ugo�ci� winni�my.
�roda,
25 maja 1853 - Zabra�em paczk� karmelk�w dla mojej ukochanej
J�zi i do Instytutu oko�o p� do pierwszej przyszed�em. Najprz�d
pobieg�em do refektarza si�str nawiedzie� J�zi�; Zasta�em j�
du�o s�ab�. (...) Dawa�em jej pomara�cze, wod� ze sokiem malinowym,
lecz tego ani widzie� nie chcia�a. Oboj�tnie spogl�da�a na zabawki
o�owiane, kt�re jej na po�ci�ce k�ad�em, ale gdy godzina za�ycia
lekarstwa przysz�a, lekarstwo nader przykre nala�em (...) i skorom
jej powiedzia�, �e tata prosi, aby za�y�a, wnet otworzy�a usteczka,
wypi�a najch�tniej przykre lekarstwo. (...) Powiada�y mi siostry,
�e w mej nieobecno�ci, ilekro� jej daj� lekarstwo, zawsze jej m�wi�,
i� to „da� tata”, i dzieci� ukochane zaraz cho�by najprzykrzejsze
lekarstwo za�ywa najch�tniej. Oto �zy spadaj� mi na kartk� i pismo
�mi si� przed oczami. Dalej pisa� nie mog�.
28 czerwca,
1855 - By�em w ko�ciele, a stamt�d w Instytucie. Zasta�em w
niebezpiecznej s�abo�ci kochan� moj� sierotk� Wiktosi�. (...)
Pociesza�em j�, jak mog�em. Obieca�em jej jutro (...) Msz� �w.
u Naj�wi�tszej Panny Gosty�skiej o uproszenie dla niej zdrowia. �zami
w oczach dzi�kowa�a mi za to.
Czwartek,
10 listopada 1853 - Oko�o drugiej nadszed� ks. Bielawski dla towarzyszenia
pogrzebkowi Andzi na cmentarz. Pi�kny to by� orszaczek, jak wszystkie
naszych dzieci pogrzeby. (...) Mimowolnie �zy mi si� z oczu pu�ci�y,
przypominaj�c sobie podobne odprowadzenie do grobu J�zinki. Niemniej
rozrzewni� mnie widok Frani, stoj�cej nad grobem otwartym swojej siostrzyczki.
O, jak�e to ci�ka dola takiej sierotki – nie mie� nikogo, co
by r�wnie szczery udzia� bra� w tej �a�o�ci.
14 marca
1859 - W czasie, gdy rozmawia�em w izbie ochronkowej z gospodarzami
o budowie kaplicy, dzieci (...) bawi�y si� na s�o�cu przed ochronk�.
Jedno tylko dziewcz�tko, mo�e pi�cioletnie, zosta�o w izbie i (...)
ci�gle trzyma�o si� po�y mego surduta.
26 kwietnia
1853 - Zdziwi�em si� dzisiaj, gdy wchodz�c na g�r� po schodach,
powita�o mnie z wyra�n� rado�ci� i wyci�gni�tymi r�czkami dzieci�
oko�o trzech lat maj�ce, Marynka (...) kt�ra przedtem by�a wielce
nie�mia�a. (...) Przypomnia�em sobie, i� wczoraj (...) zasta�em
to dzieci�, jak zak�opotane usi�owa�o drugiemu, mniejszemu jeszcze
od siebie dzieci�ciu u�atwi� zej�cie ze schod�w (...) kiedym w�a�nie
nadszed� i dopomog�em obojgu.
1 kwietnia
1853 - Na korytarzu okoli�y mnie sieroty, trzymaj�c w r�kach
listki bluszczowe
i ��daj�c ode mnie zielonego. Tym razem przecie� zaopatrzy�em si�
w ga��zk� �wierkow�, kt�r� po drodze urwa�em. Ale za poprzedni�
moj� bytno�ci�, nie maj�c zielonego przy sobie przegra�em (...)
Liczne zwodzenia na prima Aprilis niezwyk�� weso�o�� i ruch sprawia�y
pomi�dzy dzie�mi. Uda�o si� i mnie zwie�� doskonale, tak, i�
bynajmniej nie przewidzia�em �artu. (...) W chwili obiadu odwiedzi�em
zgromadzone w refektarzu sieroty. Siostra Wincentyna do rozdzielania
porcji jeszcze nie nadesz�a i dzieci poda�y mi �y�k� do nalewania,
prosz�c abym im zup� rozdzieli�. Zakrz�tn��em si� ochotnie, ale
mi nie sz�o od r�ki, bo dzieci dla do�wiadczenia mojej zr�czno�ci
t�umnie i coraz �pieszniej z porcjami nadbiega�y.
23 sierpnia
1853 - Ruszyli�my z powrotem drog� prowadz�c� oko�o le�nego
�r�d�a, gdzie spocz�wszy w ch�odzie rze�wili�my si� zimn� wod�
kryniczn� i bawili z dziatkami
w rzucanie obr�czy i toczenie kr�gu. (...) Poza tym miejscem wyprzedzi�em
z Ks. St�pi�skim i kilkorgiem sierot reszt� towarzyszek i w cieniu
przy drodze spocz�wszy, czekali�my przygotowuj�c niespodziank�.
Poniedzia�ek,
29 wrze�nia 1854 r. – Nadjecha� tymczasem Ko�mian. (...) M�wi�em
mu
o naszym dawnym ju� zamiarze wydania ksi��ki dla ludu o nawiedzaniu
chorych, kt�ra by by�a z�o�ona z kilku rozdzia��w: o pobudkach
do nawiedzania chorych, o r�nych wzgl�dach nastr�czaj�cych si�
przy takowym nawiedzaniu, o pociechach dla chorych – oraz nabo�e�stwa
dla chorych i przy chorych, tudzie� lekarskie przestrogi dozorowania.
Pi�tek,
26 sierpnia 1853 - Przy pi�tku odwiedzi�em chorych i chc�c im
pos�u�y� starym obyczajem, nakarmi�em jednego bardzo s�abego chorego,
kt�ry sam �y�ki utrzyma� nie mo�e. Jest to m�ody robotnik, Niemiec,
kt�ry o mil kilkadziesi�t przyszed� do Pudliszek do kopania torfu.
Wtorek,
19 kwietnia 1854 – Zobaczy�em du�y pojazd zaje�d�aj�cy
przed Instytut. By�a to pani Kajetanowa Morawska z c�rkami. Wszyscy
byli�my jej przybyciem wielce uradowani. Pani Morawska zosta�a z nami
przez ca�y dzie� w Instytucie. Oddali�em si� na chwil� odwiedzi�
chor� Dobkow�, kt�r� ju� bardzo blisk� �mierci zasta�em. Poszed�em
potem do pana Kuleszy, od kt�rego wzi��em nowy funt revalenty dla
naszych chorych, i zaraz ugotowano w Instytucie porcje na rosole, z
kt�rych pr�bowali�my po trosze, i sam zostawi�em sobie przyjemno��
zaniesienia jednej porcji ch�opakowi stajennemu, kt�rego matka za
moj� namow� dopiero w zesz�� niedziel� z Goli do Instytutu przywioz�a.
Ksi�dz
w poniedzia�ek opatrzy� go �w. sakramentami, bo chory by� ju� s�aby
i dzi� sam widzia�em
w nim podobie�stwo suchot galopuj�cych, kt�rych si� doktor obawia�.
Niedziela,
22 lipca 1855 – Po Mszy �w. godzinkowej widzia�em si�
z Magdalen� i El�biet�. Pierwszej powinszowa�em dzisiejszych imienin.
(...) Na wielk� moj� pociech� opowiedzia�a
o wczorajszej chorej szczeg�y, kt�re wczoraj Jagusia przemilcza�a,
poniewa� ona j� wyszuka�a pierwsza i towarzyszki do pomocy wezwa�a.
Magdalena uda�a si� zaraz do dworu prosi� o konie po ksi�dza, ale
gdy jej odm�wiono, o�wiadczy�a, �e b�dzie musia�a naj�� we wsi,
ale umieraj�cej bez ksi�dza zostawi� nie mo�e. To dopiero spowodowa�o,
�e si� konie we dworze znalaz�y. Ochroniarki dwie od rana musia�y
prawie do po�udnia oczyszcza� izb�
i chor� – w takim nie�adzie i n�dzy wszystko zasta�y. (...) Musia�y
jedno ze swych ��ek przynie��, Jagusia da�a swoje prze�cierad�o,
z kt�rego uszy�y i zrobi�y siennik wygodny, bo chor� na bar�ogu
i na pod�odze le��c� zasta�y. Jagusia tak�e da�a dla niej koszul�,
cho� sama ma tylko kilka i ju� bardzo lichych. (...) Na przyj�cie
ksi�dza z Panem Jezusem narwa�y co pr�dzej kwiat�w, us�a�y nimi
�cie�k� od samej drogi przez sie� i izb�, a� do stolika przy chorej,
na kt�rym w�r�d kwiat�w ustawi�y �wiece gromniczne i krzy� z
o�tarzyka Ochrony. (...) Ze �zami dowiedzia�em si� o tych wszystkich
szczeg�ach i z ca�ej duszy dzi�kowa�em moim kochanym dziewcz�tom
za ich – powiem – domy�lno�� serca. (...) Mnie za� naprowadza
to na my�l urz�dzenia po wioskach jakiego� bractwa albo religijnego
zobowi�zania mieszka�c�w do niesienia pomocy takim opuszczonym chorym.
3 luty,
1860 – Z listu Si�str z Turwi: Chorych w szpitalu nawiedzamy
codziennie; na wiecz�r czytamy im
�ywoty �wi�tych Pa�skich i inne czytania duchowne, z czego s�
bardzo kontenci, prosz� nas zawsze,
�eby�my mog�y przyj�� jak najpr�dzej. A gdy mamy inne zatrudnienia,
�e zaraz przyj�� nie mo�emy, to skoro do nich przyjdziemy po sko�czonej
pracy – z wielkim oczekuj� nas upragnieniem.
25 marca
1858 – W przesz�ym tygodniu mia�y niebezpiecznie chor�,
kt�r� dnie i noce piel�gnowa�y na wsi. Podczas niedawnych zamieci
�nie�nych by�a bardzo chora jedna gospodyni na Hubach. Siostry i
nowicjuszki po dwie zmieniaj�c si�, piel�gnowa�y j� ci�gle. (...)
Ca�e noce i dnie przy chorej siedzia�y, ca�ym jej gospodarstwem si�
zajmowa�y, chleb piek�y, byd�o oprz�ta�y, pra�y i wszystko, co
by�o chorej w domu potrzeba robi�y.
Czwartek,
11 stycznia 1855 - Ca�y dzie� siedzia�em nad obrachunkami
zupy rumfordzkiej, kt�re o tyle korzystnie mi wypadaj�, i� zdaje
si�, �e za 1 srebrny grosz b�dzie mo�na porcj� bardzo dobrze wystarczy�.
Po po�udniu by� u mnie pan Walsen, kotlarz. Um�wi�em si� z nim,
�e zrobi rur� od aparatu parowego do kot�a obejmuj�cego sto kilkadziesi�t
kwart, w kt�rym ma si� zupa dla ubogich gotowa�.
Poniedzia�ek,
15 stycznia 1855 - Poszed�em do ko�cio�a, stamt�d do miasta,
gdzie wst�piwszy do komisarza i burmistrza, zaprosi�em ich na pierwsz�
do Instytutu na pr�by zupy, kt�r� w kilku porcjach zgotowa� umy�li�em,
jak� dla ubogich dawa� mamy. W kuchni Instytutowej zakrz�tn��em
si� do gotowania wed�ug przepisu i wymiaru Rumforda. Zgotowa�em jedn�
porcj� na ry�u, drug� na kaszy j�czmiennej, trzeci� na m�ce, czwart�
w podw�jnej ilo�ci wiktua��w na ry�u. Przekonali�my si�, �e
porcja Rumforda, wa��ca
1 funt, a obejmuj�ca ½ kwarty jest za rzadka i za ma�a. Nawet podw�jna
porcja widzia�a nam si� za szczup��. (...) Umy�lnie od rana pr�cz
kawy nic nie jad�em, aby na samym sobie do�wiadczy�, czy po zjedzeniu
porcji N0 1 mo�na by� dostatecznie nasyconym. Oko�o pierwszej
zjad�em t� porcj� i czu�em si� do�� sytym, ale i to niedostateczna
pr�ba, bo wszak�e wczoraj by�em dobrze nasycony.
�roda,
27 pa�dziernika 1858 – Pisze mi Ludwik, �e Rada Wy�sza Towarzystwa
�w. Wincentego chce mnie mie� cz�onkiem korespondentem. Zapytuj�
si�, czybym im nie odst�pi� pewnej liczby egzemplarzy Wspomnienia
o Annie Taigi po 1 i ½ srebrnego grosza. – Dzi� w�a�nie
przed odebraniem tego listu my�la�em czyta�em na nowo ca�� t�
ksi��eczk�
i my�la�em jakby to by�o dobrze, �eby mo�na pewn� cz�� tej
ksi��eczki spieni�y� teraz, gdy jestem w�a�nie w k�opocie o
kilka talar�w na op�at� jednej chorej zreumatyzowanej, kt�r� pragn��bym
na wyleczenie do si�str w Gostyniu odda�. B�g mi�osierny niezw�ocznie
zdarzy� na to spos�b przez nadej�cie owej propozycji w powy�szym
li�cie.
11 wrze�nia
1854 – By�em w ko�ciele, gdzie mi my�l przysz�a, aby
ks. Preibisz odrysowa� obrazek przedstawiaj�cy Naj�wi�tsz� Pann�
Gosty�sk� z wielkiego o�tarza. (...) Obrazek ten mia�by dwa cele:
najprz�d pomno�enie i rozpowszechnienie czci Naj�wi�tszej Panny,
a po wt�re doch�d na sieroty i chorych.
13 wrze�nia
1854 – Zastawszy u ks. H�bnera nowo wysz�y �ywot Naj�wi�tszej
Panny naby�em go natychmiast i zanios�em z pro�b� do ks. Sz.,
aby t�umaczeniem tego dzie�a na doch�d sierot zaj�� si� raczy�.
(...) Ot� now� i upragnion� nadarza mi Pan B�g sposobno�� do
pomno�enia chwa�y Naj�wi�tszej Panny i zebrania owoc�w dla sierot.
DUCHOWO��
b�. EDMUNDA – wypisy z Dziennika
- Modli�em si�
ju� nie s�owami i my�l�, tylko samym sercem i pe�no�ci�
ducha. (Dz. 30 VIII 1854)
- Deszcz nie dozwoli�
mi by� w ko�ciele. Tote� ca�y dzie� ja�owo mi przeszed�. (Dz.
25 IX 1854)
- Zacz��em przepisywa�
z r�kopisu O. B. �wiczenia duchowne, czyli jak pobo�no�� na wszystkie
sprawy dnia ca�ego w �yciu rozlewa� si� powinna. (Dz. 29 IV 1858)
- Szcz�ciem przecie�,
�e sam jeden w poje�dzie pocztowym jecha�em, zamkn�wszy wi�c okna
(...) i wyj�wszy ksi��k� do nabo�e�stwa, ca�y czas drogi po�wi�ci�em
modlitwom. (Dz. 17 X 1856)
- Wyszed�em do ko�cio�a
o 530. Wr�ci�em do domu na 1800. (...) �licznie mi dzie� dzisiejszy
przeszed�. Z wyj�tkiem kilku godzin obiadowych (a raczej p�torej
godziny), by�em dzie� ca�y w ko�ciele. Przy �wiecy zacz��em nabo�e�stwo,
przy �wiecy sko�czy�em. (Dz. 8 XII 1854)
- Pomimo zwi�kszaj�cego
si� b�lu (...) wsta�em i przed si�dm� pojecha�em do Instytutu
na Msz� �w., przy kt�rej przyj��em Komuni� �w. Ch�d, ka�de
poruszenie, mocniejsze oddychanie sprawia mi dotkliwe k�ucie. (...)
Musia�em ca�y wiecz�r przele�e�
w pokoju. Do p�nocy medytowa�em na krze�le, bo gdy le�a�em, kaszel
mnie m�czy�. (Dz. 10 VIII 1855)
- Dzisiejszy dzie�
ca�y do najmilszych w moim tera�niejszym �yciu zapisa� powinienem,
bo przep�dzi�em go w nabo�e�stwie z Bogiem, - i w towarzystwie
z lud�mi wedle Boga. Ca�� drog� m�wili�my tylko o przedmiotach
religijnych,
a najd�u�ej o g��bokiej tajemnicy Niepokalanego Pocz�cia Naj�wi�tszej
Panny.
(Dz. 6 VIII 1854)
- By�a u mnie Rozalia
J. Da�em jej kartk� z nabo�e�stwem do Konaj�cego Serca Pana Jezusa
za konaj�cych. Mam nadziej�, �e przez ni� czu�a ta pami�� o konaj�cych
rozszerzy si� w tutejszej wiosce. (Dz. 3 IX 1853)
- Pozapisywa�em dzi�
�ywoty �wi�tych do czytania na maj dla tutejszych wiosek okolicznych.
(Dz. 29 IV 1853)
- Pochmurno, wiatr
od wschodu zamiata �nieg i zarzuca tory. Pomimo tego wybra�em si�
pieszo do ko�cio�a, bo mi by�o przykro, �em wczoraj i przedwczoraj
nie by�, a przy tym chcia�em spr�bowa�, czy znu�enie i �wie�e
powietrze nie wyleczy z kataru. Przeprawa by�a trudna, gdzieniegdzie
trzeba by�o g��boko brn�� w �niegu bez najmniejszego toru, do
tego wicher i zamie� utrudnia�y przej�cie. Zdyszany i spocony przebrn��em
wreszcie do ko�cio�a. By�em na Mszy �w. i u spowiedzi. (Dz. 5
I 1854)
- Marynce powiedzia�em,
�e kiedy umia�a si� oby� w dniu swych urodzin, i to jeszcze
w dniu uroczystym Narodzenia Naj�wi�tszej Panny przypadaj�cych, bez
Komunii �w., to te� oby� si� mo�e bez podarunk�w, jakie jej w
tym dniu da� umy�li�em. (Dz. 8 IX 1854)
- Jak�e B�g Mi�osierny,
�e mi� cios ten spotka� w�a�nie w czasie uroczysto�ci Bo�ego
Cia�a, kiedy przez ca�y tydzie� oktawy mog� si� modli� i nawiedza�
dwa razy na dzie� wystawiony Przenaj�wi�tszy Sakrament i czerpa�
posilenie w smutku,
z podnio�lejszym duchem, wobec ci�gle widocznej Tajemnicy O�tarza.
(Dz. 27 V 1853)
- Przy Mszy �w. przyj��em
Komuni� �w. na intencj� dzisiejszego dnia, w kt�rym si� obchodzi
�wi�to Niepokalanego Serca Naj�wi�tszej Panny i w kt�rym obchodzi�
b�dziemy za�o�enie i otwarcie upragnionego nowicjatu ochronkowego
w Jaszkowie. (Dz. 26 VIII 1856)
- M�wi�em jej [Jagusi
z ochronki podrzeckiej], �e dostanie ode mnie ksi��eczk�
o �ywym R�a�cu i kartki z tajemnicami, aby si� stara�a w swej
rodzinnej wiosce to pobo�ne bractwo zaprowadzi�. (Dz. 9 IX 1854)
- By�a u mnie Marynka
z ochronki.(...) Szczeg�lniej tajemnic� Niepokalanego Pocz�cia wskaza�em
do rozwa�ania na ten miesi�c. M�wi�em jej o szczeg�lnej wa�no�ci
jutrzejszej uroczysto�ci z powodu nast�pi� teraz maj�cego zatwierdzenia
przez Stolic� Apostolsk� tego dogmatu. (Dz. 7 XII 1854)
- Od ks. Preibisza
odebra�em dwa obrazy Matki Boskiej Cz�stochowskiej do ochronek, a
trzeci ma by� dopiero wyko�czony. (Dz. 31 V 1862)
- Opr�cz powinszowania
raczy�y mi przys�a� w upominku pi�kny obraz Naj�wi�tszej Panny
Bolesnej, jako szczeg�lnie przeze mnie ukochanej. (Dz. 16 XI 1853)
- 9 – tej wieczorem
przyby�y do mnie z Grabonoga dziewczyny, prosz�c o �wiec� do majowego
nabo�e�stwa, kt�re dzi� rozpoczynaj�. Mi�a to by�a dla mnie niespodzianka,
bo wprawdzie dawniej wspomina�em im o tym nabo�e�stwie, ale nie wiedzia�em,
�e doprowadz� do skutku. (Dz. 1 V 1856)
- Dziatki w nader
trafnie pomy�lanym przez Siostr� Konstancj� porz�dku zacz�y
od �piewu „Bogarodzicy”, (...) zako�czy�y od�piewaniem pie�ni
„Bo�e, co� Polsk�”, jakoby w tych dw�ch pieniach obj�y ca�y
wiekowy ci�g �ycia narodu polskiego,
od jego pocz�tk�w, a� do obecnych czas�w. (Dz. 24 VIII 1861)
- Poszed�em zanie��
Bogu w ofierze moje zbola�e serce. Modli�em si� gor�co, ale
nie s�owami, nie my�l�, tylko napr�onym uczuciem ca�ego serca.
Prosi�em Boga najmi�osierniejszego, aby mi da� �ask� wytrwa�o�ci
i zupe�nego zgadzania si� z Jego Wol� �wi�t�. (Dz. 27 V 1853)
- Nad brzegami jeziorka
widzia�em pe�no kwitn�cych lilii bia�ych wodnych. Pami�tam, �e
od lat dziecinnych szczeg�lniejszy dla mnie urok mia�y te kwiaty.
Nie mog�em si� im i dzisiaj napatrzy�. (...) To znowu patrz�c
na si�gaj�ce za tymi liliami dziewcz�ta pomy�la�em: je�eli z b�otnych
ka��w i dzikich zaro�li nawodnych wyrastaj� tak �nie�nej i czystej
bia�o�ci kwiaty, czemu� by i z zaniedbanych, a nawet w zepsucia ugrz�z�ych
wiosek naszych nie mia�y bezpiecznie wykwita� czyste dusze S�u�ebniczek
Naj�wi�tszej Panny? (Dz. 8 VI 1857)
- Jej i Rozalii (...)
w�o�y�em za obowi�zek, by w maju w dzie� �w. Jana Nepomucena wieczorem
i przez oktaw� zebra�y ludzi jak najwi�cej do �piewania pie�ni
i litanii
o tym�e �wi�tym i odczytywania modlitw w tej ksi��eczce zawartych,
a to dlatego, i�by za przyczyn� tego �wi�tego Patrona uprosi�
wstrzemi�liwo�� w obmowie,
a szanowanie dobrej s�awy cudzej. (Dz. 6 III 1854)
- Bo�e, jak�e serce
moje przepe�nione pociech�. Nie daj, abym si� przez to czu� ju�
bezpiecznym, bo w�a�nie mog�oby nas pr�dkie zasmucenie spotka�.
Owszem, jak
w ka�dym smutku pokrzepiasz mnie nadziej� rych�ej poprawy, tak w
dniu pociechy uzbr�j mnie gotowo�ci� na wszelkie przygody. (Dz.
19 IV 1853)
- Przed po�udniem
pojecha�em do Gostynia po�egna� wyje�d�aj�cego dzi� Ludwika.
Zasta�em go przy pakowaniu. Smutno mi by�o widzie� opr�nione ju�
k�ty jego pokoju, dok�d tyle razy z Instytutu wst�powa�em, aby si�
ogrza� przy jego piecu
i serce ogrza� w poufnej rozmowie. Ostatni ju� towarzysz ubywa mi
z okolicy. (...) Mo�e w tym wszystkim jest zrz�dzenie Bo�e! Zostan�
sam jak ko�ek, ale to mo�e skupi mnie wi�cej wewn�trznie (...).
Daj to, Bo�e i prowad� mi�, abym zupe�nie odda� si� m�g� s�u�bie
Twojej �wi�tej. (Dz. 7 I 1857)
Wybrano
z pozycji:
S�uga Bo�y
Edmund Bojanowski. My�li - prze�ycia - nauki. Z jego pism wybra�
i oprac.
o. Kazimierz Ho�da CSSR, Opole 1985
Bojanowski
Edmund, Dziennik 1853-1871. Wyb�r, wprowadzenie i przypisy Amelia
i Tadeusz Szafra�scy. S�owo wst�pne ks. J�zef Kard. Glemp, Warszawa
1999
(wyd. 1 – 1988)
III. FRAGMENT
POWIE�CI „SURDUT CZY REWERENDA”
Szafra�ska
Amelia, Surdut czy rewerenda. Opowie�� o Edmundzie Bojanowskim, wyd.
4, Warszawa 1999 (wyd. 1-3: 1976, 1989, 1990).
CZARNY KRZY�
Si�pi�
kapu�niaczek, gdy Edmund wraca� z rannego nabo�e�stwa. �wi�ta
G�ra sta�a si� dla� teraz drugim domem. Cisza �wi�tyni
i ta niemal odczuwalna obecno�� Boga wp�ywa�y koj�co, pomaga�y
w podejmowaniu decyzji, uk�adaniu plan�w. Wymyka� si�
z domu wcze�nie rano, a gdy poczciwa, cho� niedo��na ju� Katarzyna
chcia�a us�u�y� swemu pupilkowi, by nie wychodzi� na czczo, z u�miechem
dzi�kowa�, powtarzaj�c jakby do siebie „Mnie inny pokarm
potrzebny..." Wycofywa�a si� wtedy do kuchni i ci�ko postukuj�c
d�bow� laseczk� mrucza�a: „Ja�nie pan od male�ko�ci cuduje".
Ostatnia
wype�niona szcz�kiem or�a wiosna zm�czy�a go nieco. Czu�
si� os�abiony. Z trudem wst�powa� pod g�r�, poci�
si� przy najmniejszym wysi�ku. - Wypoczn�, to i s�abo�� minie
- pociesza� si�.
Szed�
bardzo powoli i mimo �e drobny kapu�niaczek zmieni� si�
w deszcz ze �niegiem i zacina� w oczy, skr�ci� przez pola
nadk�adaj�c drogi. Patrzy� na wy�aniaj�c� si�
tu i �wdzie spod �niegu ozimin�. - Jestem jak ten ptak niebieski
- my�la� - co to nie sieje, nie orze, a jako� �yje.
- Przywi�zany
by� do tej ziemi, ale czy sam chcia�by si� zajmowa�
upraw�? Matka s�usznie powtarza�a: „Ka�dy cz�owiek ma sw�j los
zapisany w niebie". Ale co by�o jemu zapisane? Ile� to razy widzia�
ju� jaki� wytkni�ty cel w �yciu, lecz p�niej wszystko si� jako�
rozwiewa�o, upada�o. Nauka, poezja... Ze spl�tanych �cie�ek trudno
by�o wybra� najprostsz�.
Mija�
ch�opskie zagrody, gdy naraz z trzaskiem otworzy�y si� jakie�
drzwi i z cha�upy wypad�a kobieta z dzieckiem na r�ku. W sinej twarzy
gorza�y przera�one oczy.
- Ratujcie,
ja�nie panie!
Edmund, wyrwany
z zamy�lenia, przystan��, przyjrza� si� uwa�nie kobiecie.
- Co
wam?
- Ratujcie,
dobrodzieju, m�j umiera!
- Co
si� sta�o? Gdzie on?
- Zaraza,
panie - j�kn�a kobieta, cofaj�c si� w g��b chaty.
Edmund zdr�twia�.
Czy�by i tu dotar�a owa straszna choroba, o kt�rej coraz g�o�niej
by�o
w Ksi�stwie?
- Ale
co mu jest? - pyta� stoj�c przed progiem.
- Zimno
go trz�sie - m�wi�a, ocieraj�c twarz fartuchem. - Niczego w sobie
utrzyma� nie mo�e. Z g�by mu si� takie bia�e leje. A za swoj�
potrzeb� to nijak zd��y� nie mo�e.
Edmund
ju� wiedzia�. Jak �ywa stan�a mu przed oczyma epidemia cholery
z 1837 roku. Tak, to typowe objawy: uczucie zimna, wodniste stolce,
bia�awe wymioty. Instynktownie cofn�� si� par� krok�w. Nagle zatrzyma�
si�. Si�gn�� do kieszenie surduta, szukaj�c pieni�dzy. Namaca�
talara, wa�y� go d�u�sz� chwil� w d�oni. Po�o�y� na progu
i odej��? W�r�d zawodze� kobiety us�ysza� teraz g�uchy, niby
ze �rodka trzewi si� dobywaj�cy j�k chorego. Post�pi� par� krok�w
naprz�d. Przyciskaj�c do siebie kapelusz
i wstrzymuj�c oddech, przekroczy� pr�g.
- Niech
b�dzie pochwalony Jezus Chrystus - powiedzia�.
W izbie panowa�
p�mrok. Dopiero po pewnym czasie spojrzawszy w stron�, sk�d dochodzi�
j�k, dostrzeg� le��cego na bar�ogu m�czyzn�. Na jego sinej
pomarszczonej twarzy wida� by�o g��bok� pod�u�n� szram�. Edmund
przypomnia� sobie niedawn� bitw� o Gosty�. Tak,
to ten cz�owiek... Wtedy ocali�em mu �ycie. Czy�bym teraz mia�
stch�rzy� i srebrnym talarem oszuka� sumienie?
Zgni�y
fetor bi� od strony bar�ogu. Chory mia� p�przymkni�te
oczy, twarz zroszon� potem, zmierzwione w�osy. Nagle poruszy�
si�. Edmund my�la�, �e chce co� powiedzie�, ale Ga��zka
przewr�ci� si� tylko na bok, a z ust jego chlusn�� bia�awy lepki
strumie�, prosto na trzymany wci�� w r�ce kapelusz i buty go�cia.
Edmund odruchowo cofn�� si� i nagle, jak gdyby nie m�g� znie��
d�u�ej zawodzenia kobiety, prawie krzykn��:
- Uciszcie
si�! Tym na pewno nie pomo�ecie choremu.
Umilk�a natychmiast,
podesz�a chwiej�c si� do ��ka i dopiero teraz zobaczy�a,
co si� sta�o. Zacz�a bezradnie wyciera� fartuchem zabrudzone
buty. Edmund odda� jej kapelusz i usiad� na zydlu. Ach,
gdyby tu by� Matecki lub G�siorowski! Przypomnia� sobie, jak
wielkim niebezpiecze�stwem jest odwodnienie organizmu.
- Dajcie
mu pi� - powiedzia� do kobiety, kt�ra r�wnie� przysiad�a
na skraju �awy. A gdy tak siedzia�a bez ruchu, sam podszed�
do kuchni. Ogie� ju� wygas�, ale woda w jednym
z sagank�w by�a jeszcze ciep�a. Nala� troch� do glinianego kubka.
Wr�ci� do ��ka, uni�s� lekko g�ow� chorego i przystawi� kubek
do spieczonych warg. M�czyzna pi� �apczywie. Edmund poprawi� wype�nion�
sianem poduszk�. Teraz dopiero zauwa�y�, �e nieszcz�nik le�y
we w�asnych odchodach.
- Oporz�d�cie
m�a - zwr�ci� si� do kobiety, kt�ra wci�� siedzia�a
bez ruchu - i zr�bcie mu napar z czarnego bzu lub rumianku. Albo z
mi�ty.
- Kiej
nijakiego bzu nie mam, ja�nie panie - powiedzia�a jak wyrwana z letargu,
lecz wci�� siedzia�a nieruchoma.
- Mo�e
by� sam rumianek. - Wyci�gn�� z kieszonki zegarek. Dochodzi�a
dziesi�ta. By� um�wiony z Teofilem, mieli jecha� do Leszna.
Pewnie si� niecierpliwi. Zajrz� tu jeszcze. Trzeba wezwa�
medyka.
Kiedy wyszed�
na dw�r, poczu� zawr�t g�owy i md�o�ci. Czy�bym i ja...? - pomy�la�
i obla� si� zimnym potem. Wiatr smaga� po twarzy i rozwiewa� w�osy.
Brudny kapelusz zosta�
u Ga��zk�w. A wi�c tak wygl�da s�u�ba innym... - U�miechn��
si� na my�l o ja�mu�nie - Trzeba w�asnymi r�kami dotkn�� n�dzy.
To nie to samo co pisa� lub udziela� rad. Tu trzeba po prostu da�
siebie... Tak zwyczajnie da� siebie, bo kto� tego potrzebuje. Czym
zdolny do takowej ofiary?
Kiedy stan��
przed domem, Teofil krzykn�� na jego widok:
- Cz�owieku,
jak ty wygl�dasz! Gdzie�e� chodzi� do tej pory bez jedzenia?
Edmund sta�
jak winowajca, przecieraj�c ko�cem fularu zapocone okulary.
- Na
wsi by�em -- odpowiedzia� cicho. -- Pewnie u cholerycznego.
- U kogo?
- U cholerycznego.
Wojciecha Ga��zki -- wyja�ni� spokojnie.
Zapada�
zmierzch, kiedy zbli�a� si� do zagrody Ga��zk�w. Z daleka
ju� spostrzeg� wymalowany na drzwiach czarny krzy�. Zewsz�d
unosi� si� zapach chloru. A wi�c by�a ju� dezynfekcja.
Rozejrza� si� po izbie, szukaj�c kobiety. Ujrza�
j� w mroku, le��c� na ��ku naprzeciw chorego. Podszed�
bli�ej i pochyli� si�. Oddycha�a ci�ko. Wyci�gn�a r�ce przed
siebie, chcia�a co� m�wi�, lecz z gard�a wydobywa�o si� tylko
dziwne skrzeczenie. Z ruchu warg domy�li� si�, �e wo�a ksi�dza.
Widz�c, �e umiera, pochyli� si� jeszcze ni�ej
i opanowuj�c dr�enie g�osu powiedzia�: - Pan B�g ju� ci przebaczy�.
- Kobieta jakby zrozumia�a, a mo�e tylko os�abiona przycich�a. Oddycha�a
coraz ciszej, potem znieruchomia�a.
Oto
znowu spe�nia�o si� przed nim misterium �mierci. Na u�amek
sekundy przeni�s� si� my�l� do grabonoskiego dworku. Matka umiera�a
zupe�nie inaczej, a przecie� by�o tu jakie� podobie�stwo. Dwie
mizerne istoty ludzkie: tamta z dworu i ta z cha�upy. Gdyby nie B�g,
by�yby tak samo opuszczone i samotne. Przed chwil� wzdrygn��by si�
jeszcze na my�l, �e m�g�by dotkn�� zmar�ej. Teraz jednak powoli
zamyka� jej powieki, sk�ada� r�ce na piersiach. Potem przykl�kn��
i zacz�� m�wi� p�g�osem Wieczny odpoczynek.
Z k�ta dobieg�o
ciche pochlipywanie. Ten g�os jakby go ocuci�. Teraz dopiero
zauwa�y�, �e
w izbie by�o ju� zupe�nie ciemno.
- �wiecy
nie macie? - zapyta� spokojnie, jakby nic si� nie sta�o.
- Le�y
na okapku - odpowiedzia� dzieci�cy g�os. Podszed� do pieca.
D�ugo szuka�, nim namaca� pod�u�ny kszta�t.
- A siarniki?
Nie
by�o odpowiedzi. Zacz�� przetrz�sa� kieszenie. S�. Migotliwy
blask rozja�ni� izb�. Zapali� �wiec� i rozejrza�
si� dooko�a szukaj�c dzieci. Siedzia�y wystraszone w k�cie
ko�o pieca. „Pewnie g�odne" - pomy�la�. Z torby na lekarstwa
wydoby� par� bu�ek, od razu wyci�gn�o si� po nie kilka
r�k.
D�ugo
roznieca� ogie� w wygaszonym palenisku, parz�c sobie r�ce.
Mokre drzewo skwiercza�o, dusi�o si�, gas�o. Dzieci jad�y i przygl�da�y
mu si� w milczeniu. Nagle najstarszy ch�opak powiedzia�
cicho: - Nie tak, nie umiecie... - Wsta�, podszed� do ��ka ojca.
Ga��zka ci�gle le�a� z p�przymkni�tymi oczami. Ch�opiec wyci�gn��
spod niego du�� gar�� s�omy. Zr�cznym ruchem wepchn�� j� do
paleniska. Buchn�� jasny p�omie�, obejmuj�c podsuszone ju� polana.
- Widzisz
- odezwa� si� Bojanowski - ja jestem taki du�y, a nie umiem w piecu
napali�, a ty taki ma�y i potrafisz.
Wyj��
z torby zio�a i proszki. Przygotowa� napar, wsypa� lekarstwo
do kubka
i uni�s�szy g�ow� chorego, przytkn�� mu do warg, kt�re jednak
pozosta�y zaci�ni�te. Podwa�y� �y�eczk� i wla� troch� p�ynu
do ust. Ga��zka mlasn�� par� razy j�zykiem i pi� ju� bez oporu.
O�ywi� si� troch�. ~ Nogi bol� - wyszepta�. Edmund odsun�� pierzyn�
i naciera� spirytusem kamforowym wychudzone golenie. Potem zwr�ci�
si� do dzieci:
- Id�cie
spa�, bo pora ju� p�na. „Tylko gdzie?" zastanawia� si�.
Na jednym ��ku trup matki, na drugim chory ojciec... Rozejrza�
si� po izbie. Za piecem by�y jakie� drzwiczki. Podszed� i otworzy�
je. Z kom�rki wydobywa� si� zapach siana i st�chlizny. Edmund zawr�ci�
po �wiec�.
(...)
Nogi grz�z�y w b�ocie. Wl�k� je ci�ko za sob�. Uczu�
senno�� i g��d. Na cha�upie, obok kt�rej w�a�nie przechodzi�,
r�wnie� zauwa�y� krzy�. Jaki� cz�owiek na d�ugim
kiju wstawia� do sieni w�ze�ek. Pewnie �ywno��. Chwa�a Bogu
za mi�osierne serce.
Im bli�ej
by� dworu, tym bardziej przyspiesza� kroku. Chcia�
dosta� si� niepostrze�enie do pokoju. Aby tylko pies nie
zaszczeka�, gdy us�yszy skrzypni�cie bramy... Dzi�ki Bogu uda�o
si�. Ju� by� na g�rze. Nie rozbieraj�c si� run��
na ��ko.
- Kara Bo�a
- m�wi� m�ody filipin, gdy Edmund wychodzi� po rannej
mszy. - Z ostatni� pos�ug� nie nad��amy. Wczoraj chowano
zmar�ych jak �yd�w w prze�cierad�ach, bo desek na trumny brak�o.
W Poznaniu na Chwaliszewie trupy k�ad� pod murem, sk�d je �a�obny
furgon zabiera prosto na choleryczny cmentarz. Pan dobrodziej b�dzie
zapewne obecny na wieczornym nabo�e�stwie - doda�, poniewa� Edmund
nic nie m�wi�. - Ruszy procesja b�agalna o odwr�cenie zarazy.
Powoli
schodzi� z g�ry, a kiedy skr�ci� do Gostynia, us�ysza�
bicie dzwon�w. Ulice by�y jak wymar�e, nigdzie �ywego ducha, tylko
�andarmi na drzwiach naro�nego domu przybijali tabliczk� z napisem
„cholera". Gdy doszed� do rynku, zobaczy�, �e drzwi jakiego�
domu, na kt�rym wymalowano sadz� czarny krzy�, otwieraj� si�. Na
progu stan�� doktor Catt w czarnej pelerynie z kapturem. Zobaczywszy
Edmunda, zdziwi� si� niepomiernie.
- Co pan tu
robisz u Boga Ojca? Czy�by we dworze kto� zachorowa�?
(...)
- Bu�ek
ju� od kilku dni nie piek�. Mam jeszcze par� bochenk�w
chleba, ale czerstwego, dwa suszone sery, po�e� w�dzonej s�oniny.
- Wszystko,
wszystko, co jest... G�owy cukrowe, soki...
W�a�ciciel
zajazdu patrzy� z niedowierzaniem.
- Do
Grabonoga g��d chyba nie zagl�da? Dla kogo zatem, je�li wolno spyta�?
- Jest
wielu g�odnych i chorych - powiedzia� kr�tko Edmund.
Po
chwili wychodzi� objuczony ci�k� torb�. Dzwony na wie�y
ko�cielnej zn�w bi�y. Ich d�wi�k spi�owy, gro�ny a zarazem �a�osny,
przelewa� si� pustymi ulicami, odbija� g�uchym echem
od wymar�ych dom�w. Edmund przystan�� na �rodku rynku. Dok�d i��
najpierw? Spojrza� na najbli�szy dom, na kt�rym wymalowany by� czarny
krzy�. Wszed� bez wahania. Straszliwy zaduch omal nie powali� go
w progu. Otworzy� drzwi na o�cie�.
W �rodku nie by�o nikogo. Tylko w k�cie na przegni�ym bar�ogu kona�
jaki� cz�owiek. Pier� unosi�a mu si� gwa�townie, otwartymi ustami
�apa� powietrze. Nie m�g� m�wi�, ale patrzy� przytomnie i jak
gdyby na co� czeka�. Edmund ukl�k� przy nim i g�o�no, wyra�nie,
tak �eby tamten m�g� zrozumie�, zacz�� odmawia� litani� za konaj�cych:
- ...odpu��
mu winy, bo z ca�ego serca za nie �a�uje, a w dzie� s�du Twego
wybaw go, Panie...
Tego
dnia odwiedzi� jeszcze niejeden dom oznaczony czarnym krzy�em.
Ogromna torba, pod kt�rej ci�arem ugina� si�, gdy wychodzi�
od Kuleszy, stawa�a si� coraz l�ejsza.
Za to nogi i g�owa coraz ci�sze. Wyczerpany, modli� si� prawie,
by nie zobaczy� ju� z�owrogiego czarnego znaku, ale ilekro� postanawia�
wraca� do domu, okazywa�o si�, �e jeszcze kto� oczekuje pomocy,
komu� potrzebne s� lekarstwa, kawa�ek chleba, s�owo pociechy czy
po prostu modlitwa. W ustach mia� smak chloru, kt�rym wysypane by�y
obej�cia. Zbiera�o mu si� na wymioty. Co� podchodzi�o do gard�a.
Opar� si� o najbli�szy dom i sta� tak przez chwil�. Us�ysza�
turkot w�zka. Ci�gn�o go dw�ch ludzi. Na nim skrzynka, to pewnie
trumna. Przed tym niemym konduktem szed� cz�owiek z latarni�. Edmund
wzi�� torb� i ruszy� za nim.
Dzwony
na �wi�tej G�rze bi�y na procesj�, gdy wlok�c si� ostatkiem
si� stan�� przed dworkiem. By�o ciemno, cieszy� si�, �e
nikt od Teofil�w go nie zobaczy. Drzwi otworzy�a Katarzyna. Starowina
a� oczy przeciera�a ze zdumienia, nie mog�c pozna� swego panicza.
- Jezus
Maryja! -wykrzykn�a. -To� to nieboszczyk w trumnie lepiej wygl�da
ni� ja�nie pan. Trzeba sumienia nad sob� nie mie�! Co ja teraz
z ja�nie panem zrobi�? Wypocz�� by cho� par� dni nale�a�o. A
tu wszyscy ca�y dzie� pana szukaj�. Pan Teofil, ludzie jakie�...
- Co
za ludzie?
- A r�ni.
Z Grabonoga i z Podrzecza, z Gostynia i Strzelcza. Gadali, �e po ratunek
przyszli.
Trupio blad�
twarz Edmunda rozja�ni� u�miech. Ale Katarzyna ju� tego
nie widzia�a: zacz�a si� krz�ta�, poda�a wod� do
mycia, szykowa�a straw�.
Wieczorem
Edmund kl�cz�c przy ��ku d�ugo si� modli�. - Wi�c oni
mnie potrzebuj� - powtarza�. - Szukali mnie... - i w odruchu
niewys�owionej wdzi�czno�ci spojrza� na du�y czarny krucyfiks.
Opracowa�a
s. Ma�gorzata Schmidt |